środa, 7 grudnia 2016

Domowa Sushi-arnia z dodatkiem senchy

Dawno nie publikowałam czegoś stricte japońskiego na blogu. :)

Kultura, sztuka, filozofia i kuchnia japońska fascynują mnie od dawna.

Sushi jadłam już kilkakrotnie, tym razem postanowiłam zrobić samodzielnie futomaki.
Na składniki wnętrza wybrałam wędzonego łososia (lepiej nie ryzykować otrucia się surową rybą ;)), liście sałaty zielonej oraz tykwę marynowaną w sosie sojowym (kanpyō).

Oto moje futomaki w towarzystwie sosu sojowego, chrzanu wasabi i imbiru marynowanego:


Nie chwaląc się, jestem zadowolona z efektu i smaku. :)
Spodziewałam się, że wykonanie rolek będzie znacznie trudniejsze. Wbrew pozorom najbardziej upierdliwe było przygotowanie ryżu do sushi. Płukanie go x razy, gotowanie i ostudzanie.
Podobno sushi w wydaniu wytrawnego specjalisty nie powinno mieć fragmentu płata alg wewnątrz ryżu. Moje rolki niestety mają, jednak nie narzekam, skoro to pierwszy raz.

Zjadłam całość prawie sama. Moi Domownicy, z jednym chlubnym Wyjątkiem, nie tknęli tego "świństwa" (bo glony i tykwa, która wygląda jak ...). :P

I kolejne jadło, tym razem onigiri wegetariańskie. Kupione, mojego autorstwa jest jedynie kompozycja rekwizytów. Towarzyszy mu sencha w czareczce (z moich domowych zapasów). Przypomniałam sobie, że japońskie zielone herbaty to nie to, co kotki lubią najbardziej. ;)


sobota, 12 listopada 2016

Herbaciana biblioteczka

Jestem uzależniona od książek. ;) Czytam je nałogowo od momentu, kiedy nauczyłam się rozpoznawać literki, co daje już spore doświadczenie czytelnicze.
Mój pokój lada chwila zmieni się w stos makulatury - książki, stosując się bezwiednie do zasady horror vacui, anektują niemal każdą pustą przestrzeń płaską. :P

W porównaniu do innych dziedzin, literatura związana z herbatą zajmuje niewielki procent (raczej promil) mojej domowej biblioteczki. To zaledwie 5 książek.

  •  Aleksandra Görlich, Ichigo Ichie. Wchodząc na drogę herbaty. Mój najstarszy nabytek herbaciany, okolice roku 2010 lub 2011. Na razie pobieżnie przejrzany, rozpaczliwie domaga się lektury.
  • Przemysław Trzeciak, Powieki Boddhidharmy. Sztuka herbaty dawnych Chin i Japonii. Równie stary skarb, także patrzy na mnie błagalnie i woła od lat: "przeczytaj mnie!"
  • Robert Maciąg, Tysiąc szklanek herbaty. Kupiłam tę pozycję bodaj w 2012. Bardzo mi się spodobała ta opowieść - ciekawy, subiektywny opis podróży po Azji z perspektywy szlaków rowerowych i herbaty. Ładne zdjęcia, sugestywny tytuł (kojarzy mi się z 1001 nocy!) i urocza okładka.
  • Robert Tomczyk, Zapiski o herbacie. Mogłam ją nabyć w 2015 dzięki Łukaszowi S. Łukaszu, dziękuję stokroć! ;) Czeka w kolejce na przeczytanie.
  •  Justyna Mrowiec, Herbata. Moc smaku i aromatu. Tegoroczny nabytek. Zawiera interesujące przepisy, z kilku skorzystałam - polecam. Np. czarna herbata z czerwonym winem i przyprawami korzennymi (anyż, cynamon) - pycha! <3


poniedziałek, 31 października 2016

Halloween... i turecka miłosc

Zaniedbałam ostatnimi czasy bloga. Zbyt dużo się działo. ;)
Dziś z okazji 31 października planowałam wpis w klimacie Halloween - darzę ten zwyczaj dużą sympatią, mimo iż przyszedł on do nas z Zachodu. Niestety nie zdołałam dziś kupić dyni i zrobić lampionu (już dzieciakiem będąc o tym marzyłam i dotychczas to tylko sfera planów ;P).
Halloween spędziłam w pracy, a wieczorem uraczyłam się Amor Turco, przywiezioną w czerwcu tego roku z Andaluzji. To herbata w sam raz na jesienne, ponure wieczory (już o 17 ciemno... to bolesne!) - czarna z płatkami róży i, jak podejrzewam, korzennymi dodatkami.






sobota, 17 września 2016

Podpłomyk i masala chai

Dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma lasami...
przygotowałam sobie obiad w takiej oto postaci:


Nieco w orientalnym stylu.
Podpłomyk, masala chai, marokańska szklaneczka, takiż lampion i książka z kultury islamu. 

Przepyszne podpłomyki można zjeść na Festiwalu Słowian i Wikingów w Wolinie (Jomsborg-Weneta), który odbywa się co roku. Są smażone na ogniu, na płaskiej blasze i na świeżo smarowane wypełnieniem wedle uznania klienta. Do wyboru są twarożek z czosnkiem i ziołami, dżem i miód.
Ulubiłam sobie ziołowy serek, ma smak niepowtarzalny, tylko na Jomsborgu można go skosztować.  Aż mi ślinka cieknie na wspomnienie tych podpłomyków! :)

Niestety moje podpłomyki nie umywają się do tych wolińskich. Smaczne są, ale to nie to samo.
Składniki "farszu" są następujące: ser biały z cebulą, świeżym imbirem, przyprawami (oregano, bazylia, sól, pieprz, przyprawy tajskie etc.).

Zaś chai masala, nie chwaląc się, wyszła mi smakowicie. Tak ostro-korzenna i tak słodka, jak lubię. :)
Szklaneczka niestety należy już do przeszłości, w trakcie mycia rozleciała mi się na kawałeczki. Szczęśliwie zdążyłam jej wcześniej zrobić zdjęcia pro memoria.


sobota, 30 lipca 2016

Bai Ji Guan

Bai Ji Guan to kolejny rzadki oolong, którego proces obróbki jest wyjątkowo wymagający. Zalicza się do skalnych herbat turkusowych z gór Wuyi, jednak wyróżnia go ...albinoski kultywar. ;) Dlatego krzew tej herbaty jest tak kapryśny w utrzymaniu i produkcji. ;)

Pierwsza próba:
Zaparzyłam go w stylu gongfu cha w ok. 90 stopniach C - I parzenie - 35 sek., II - 50 sek., III - 2 min.
Wydaje mi się jednak, że podobnie jak w przypadku Dung Ting Hong Shui Lugu LGTTS i być może Lishan Gui Fei dłuższy czas parzenia - tj. ok 1-1,5 min. dałby lepszy rezultat.
Napar po tradycyjnym jest dość lekki, bardzo delikatny, wyczuwalna jest głównie prażona, orzechowa nuta z lekkim posmakiem słodyczy. Co jest o tyle zaskakujące, że ów oolong jest słabiej prażony.
Opisywanych na stronie Czarki smaku owoców tropikalnych nie wyczułam.
Smak Bai Ji Guan przypomina mi powyżej wspomnianą wersję Dung Tinga. Jest smaczny, ale mógłby być smaczniejszy. ;)
Została mi resztka próbki, przetestuję jeszcze raz.

Druga próba:
90 stopni C, I parzenie - 1,5 min., II - 2 min.
Smak jest bardziej wyrazisty - mocniej prażony, jednak słodycz ustąpiła miejsca dość silnej goryczce.
Napar jest smaczny, aczkolwiek gdyby nie było goryczki, byłoby lepiej. ;)


Stanowisko bojowe parzeniowe ;)

Liście przed parzeniem:



Po zaparzeniu:



I próba, I parzenie:


Książka w tle to Powieki Bodhidharmy Przemysława Trzeciaka, która czeka na przeczytanie od ładnych kilku lat. ;)
Nie mogło również zabraknąć dla dekoracji mojego ukochanego jadeitowego dysku bi, który poznaliście już w poprzednim poście. Dyski bi były popularne w starożytnych Chinach, miały znaczenie ceremonialne - były zarówno wyznacznikiem rangi społecznej, jak i też stosowano je w obrządku funeralnym, towarzyszyły zmarłym w zaświaty. 
Najpierw pozbawione były ornamentacji, a później ozdabiano je najpierw prostymi geometrycznymi wzorami, a następnie wyszukanymi wizerunkami bóstw związanych z niebem. Mój dysk przedstawia feniksy (dość nietypowe, bo o dość smokowatych cielskach) w układzie antytetycznym. <3

II próba, I parzenie:

Na koniec przykład prozy poetyckiej, który mnie zachwycił. Pochodzi z czytanego dziś przeze mnie tomiku Leopolda Staffa Fletnia chińska:

Do przyjaciela

By podziękować ci za zaznajomienie mnie z tym poematem Tsu-kia-lianga, posyłam ci kilka liści herbaty. Pochodzą one z drzewa rosnącego w klasztorze położonym na górze O-mei.
Jest to najsławniejsza herbata Cesarstwa, jak tyś jest jego najsławniejszym pisarzem. Postaraj się o niebieski wazon z Ni-hing. Napełnij go wodą ze śniegu zebranego o wschodzie słońca na wschodnim stoku góry Su-szan, postaw ten wazon na ogniu z gałązek klonowych rzuconych na stary mech, dopóki woda śmiać się nie zacznie. Wtedy wlej ją w czarkę huang-cz'a, włożywszy w nią kilka liści tej herbaty, przykryj czarkę kawałkiem białego jedwabiu tkanego w Hua-szan i czekaj, aż w pokoju twoim rozleje się woń równa tylko ogrodowi w Feng-lo. Podnieś czarkę do warg swoich i zamknij oczy. Będziesz w Raju.
(s. 65)

Szkoda tylko, że Staff tłumaczył poezję chińską z francuskiego przekładu, a tłumaczenie tłumaczenia raczej od oryginału się oddala. :P Już nie mówiąc o tym, że oryginalne utwory były klasycznymi rymowanymi utworami poetyckimi.
Pomijając powyższe, klimat Staffowej prozy jest urzekający i idealnie wprowadza w herbaciany nastrój! :)

Przy okazji, szperając w internecie, zauważyłam, że już była dyskusja na temat tego wiersza na "Herbaciarzach" - tutaj.
Jak pisze Chacom, autorem pierwowzoru był Wan Tsi/Quang Tsi, żyjący w VIII w.


środa, 27 lipca 2016

Oolongowe rarytasy

Dawno mnie tu nie było! :)

Czas przenieść się z Bliskiego Wschodu znów w rejon Dalekiego Orientu.
Jak zwykle, kolejna porcyjka oolongów. ;)


Wuliangshan Gaoshan Oolong

Mocno oksydowany oolong pochodzący ze zbiorów w Yunnanie z 2008 r.
Herbata godna polecenia dla wielbicieli  mocno fermentowanych oolongów.
Na oko dałabym z 60-70 % oksydacji. 
Rzeczywiście mocno wydajna herbata - wytrzymała 9 parzeń. :) Aczkolwiek ostatnie dwa były już "trawiaste". Barwa naparu, jak na fermentowany oolong przystało, żółtopomarańczowa.
Wyczuwalna jest w smaku silna nuta drzewna i prażona, a także niestety lekka goryczka.
Liście po zaparzeniu wydzielają ciekawy zapach - nie do końca prażony, jakby z nutą słodyczy.

I parzenie - 25 sek., II - 15 sek., III - 15 sek., IV - 20 sek. V - 30 sek.


Liście przed i po zaparzeniu:



Gaiwan, czareczka w towarzystwie jadeitowego dysku bi oraz książki traktującej o sztuce azjatyckiej: 
 

Napar w czareczce:





Przy okazji pochwalę się ozdobioną przeze mnie czareczką:




Kaoribi Oolong

Bardzo nietypowa herbata turkusowa, bowiem pochodząca z ...Japonii!
A konkretnie z ogrodu Pana Shibamoto w Makinoharze (prefektura Shizuoka).
Taki japoński rodzynek, bowiem Japończycy specjalizują się głównie w herbatach zielonych, oolongi to u nich rzadkość.
Kolor naparu całkiem ładny - zielonożółty, z przewagą żółci.
Wystarczy wypić pierwszy łyk, aby wyczuć, że to japońska herbata. Smak bardzo...zielony. ;) Powiedziałabym, że na pograniczu słabo oksydowanych oolongów i herbat zielonych.

Wyczuwam też coś jakby lekki posmak słynnego umami. Na szczęście do gyokuro tej herbacie daleko. Całkiem smaczna. Najlepszy jest posmak, który zostaje na języku po jej skosztowaniu - miodowa słodycz.
Drugie parzenie niestety jest już niesmaczne - za zielone i trawiaste. ;)

I parzenie - 35 sek., II - 25 sek.

Liście przed i po zaparzeniu:


Napar w kolejnej czarce:

piątek, 17 czerwca 2016

Paraíso del té

W Polsce można napotkać wiele herbacianych zakątków, inspirowanych "drogą herbaty" z Chin, Japonii i szeroko pojętego Dalekiego Orientu.
Rzadko natomiast spotyka się klimaty Bliskiego Wschodu.
Dlatego po raz kolejny chciałabym się z Wami podzielić pięknymi wspomnieniami i osobistymi wrażeniami z innego herbacianego świata, jeszcze europejskiego, ale ze względu na swoją przeszłość mocno przesyconego kulturą islamu.

Gdy myślę o Andaluzji, w moim umyśle zarysowuje się natychmiast kilka skojarzeń: głęboki lazur nieba; nasycony i gwieździsty lapis lazuli (majorell); mieniące się blaskiem złoto; wyrazisty żółcień i oranż murów pradawnych budowli Maurów; jaskrawa biel urokliwych miasteczek; misterne i wysublimowane ornamenty sztuki mauretańskiej, mozarabskiej i w stylu mudéjar; a wreszcie niesamowicie wonna herbata, głównie czarna i zielona.
 
Oto przed Wami TasMahal (Taj Mahal) z jednej z herbaciarni w Maladze. Przepyszna herbata z mlekiem w marokańskim czajniczku i takiejż szklaneczce na stoliczku zdobnym arabskimi ornamentami.
To czarna herbata z bergamotką, różą, kwiatami pomarańczy, cynamonem i wanilią. Pychota!
Zwykle piję herbatę bez cukru, jednak tutaj ten dodatek znakomicie dopełnia smak.

 
Kolejna pyszność hebraciana to Amor Brujo, miłość zakazana, zaklęta, magiczna i czarnoksięska. :)
Herbata czarna z kardamonem, goździkami, cynamonem, wanilią, różnymi owocami i kwiatami pomarańczy. Również podawana była z mlekiem i cukrem.  
Smak istotnie niepokojący - wyczuwalna była nuta cokolwiek nietypowa, niby ziołowa, a nie do końca, intrygująca. Przyznam, że nie wiem, który składnik odpowiada za ten odcień smaku, gdyż nie przypomina mi on żadnego z nich.
Do kompletu zjadłam pyszną bakławę (a przynajmniej podejrzewam, że to ona, ciastko nie było opisane w menu ;)).
 
Normalnie w tym lokalu nie sprzedaje się herbat, ale udało mi się kupić jej próbkę posługując się dziwaczną mieszanką angielskich, hiszpańskich słów i języka gestów (sympatyczny pan zapytał mnie, czy znam hiszpański, bo on angielski nie bardzo, więc trzeba było sobie radzić bez tego).
Mogłam więc wypróbować tę herbatę w dwóch odsłonach: mlecznej i bezmlecznej.

Oto kawałek mojej domowej Andaluzji. Amor Brujo zaparzona przeze mnie:
 
 
 
Mogę powiedzieć jedno - andaluzyjscy spece od herbaty wiedzą, co robią! Ten napar urzekający w połączeniu z mlekiem i cukrem, w wersji samotnej już nie był tak smaczny - przede wszystkim uderzała w nim kwaskowa nuta hibiskusa, której nie lubię. Zaskakujące, gdyż hibiskusa w składzie herbaty nie ma.
Na szczęście ta sama herbata z mlekiem i cukrem zachowała swój andaluzyjski smak. :)
 
I na koniec, jedna z moich ulubionych piosenek o pięknym tytule - Ensueño w wydaniu nieśmiertelnego duetu - Freddie'go Mercury'ego i Montserrat Caballé.
To jedyny utwór, w którym Freddie zaśpiewał barytonem (nie swoim zwyczajnym tenorem), i to po hiszpańsku.


czwartek, 26 maja 2016

Lista herbat i eventów herbacianych

Już od dawna planowałam taki wpis.
Nie wiem tylko, jak poniższą listę lub odsyłacz do tego wpisu umieścić na stronie głównej bloga albo poniżej zakładki "o mnie". 
Edit: dzięki pomocy Łukasza udało się umieścić ją na szablonie bloga. Łukaszu, dzięki jeszcze raz! :) 

Klik na nazwę herbaty lub eventu powinien odsyłać do konkretnego postu na blogu. Kursywą są opatrzone herbaty, których kosztowałam, ale nie doczekały się wpisu na blogu.

***

HERBATY

Oolongi / herbaty turkusowe:

Herbaty czarne:

Herbaty zielone:

Herbaty białe:

Herbaty żółte:

Mieszanki herbat:
Pu-erh:

Zioła:


HERBACIANE EVENTY - RELACJE


LITERATURA HERBACIANA


CERAMIKA HERBACIANA


 

piątek, 20 maja 2016

Targi Tea & Coffee World Cup Kraków 2016

Targi Herbaty i Kawy, połączone z turniejem Tea Masters Cup Poland odbyły się po raz pierwszy w Krakowie w dniach 10-12 maja 2016.
Więcej informacji o grafiku imprezy można znaleźć na stronach oficjalnych: https://www.facebook.com/groups/teamastersclub/ https://www.facebook.com/events/204107396640081/

A teraz czas na prywatne refleksje.
Ze względu na niewiele czasu, mogłam się pojawić jedynie na chwilę po południu 10 maja.
Miałam jednak szczęście, gdyż załapałam się na parzenie herbat w wydaniu Yury'ego Podusova, na czym mi szczególnie zależało.
Yury, szczególnie na plakacie promocyjnym, wizualnie skojarzył mi się z Ragnarem z serialu "Wikingów". Mam nadzieję, że nie obraziłby się za takowe skojarzenie. :)
Jego technika parzenia zwie się Wolverine.
Istotnie odprawiał jakoweś czary nad swoimi, kunsztownymi zresztą, utensyliami. Jego gesty dłońmi przypominały taniec. :)
Miałam okazję spróbować zaparzonego przez niego oolonga. Miał kolor miodowy i smak bardzo delikatny, lekko kwiatowy. Niestety nie znam nazwy (nie załapałam się na początek, gdy herbata była prezentowana), ale mógł to być Tie Guan Yin.

Cieszę się, że mogłam zobaczyć zaparzanie w wydaniu Yury'ego Podusova. A także obejrzeć ofertę wystawców z całego świata - Chiny, Wietnam, Niemcy, Ukraina, Polska etc., jednak same Targi mnie trochę rozczarowały.
Być może dlatego, że spodziewałam się większych fajerwerków - szerszej oferty herbacianej - zarówno herbat, jak i ceramicznych utensyliów (kawy nie oceniam, bo bardzo rzadko piję ten napój). Szczególnie, że wstęp na Targi do najtańszych nie należał. Ponadto przyszłam na Targi już po zakończeniu większości atrakcji dnia.

Szkoda również, że Expo (we wnętrzu którego mieścił się TMC Poland) położone jest niemal na totalnym zadupiu. Jeżeli ktoś, tak jak ja, nie dysponuje własnym samochodem, to dojazd ma średnio komfortowy.
 Od przystanku autobusowego trzeba iść spory kawałek drogi, w dodatku po drodze albo puste pola, albo plac budowy i zero żywego ducha, nie licząc mijanych po drodze kilku osób (zapewne bywalców Targów).


Widok na Targi od wejścia:



Yury Podusov w trakcie parzenia:




"Pawilon Chiński":


Uroczy zestaw ceramiki z glinki przy stoisku wystawców z Wietnamu:


Interesujące opakowania na herbatę lub kawę:


Orientalny stolik z dekoracją w postaci tykwy (szalenie mi się spodobał!):





piątek, 22 kwietnia 2016

Bangkok

Statua przedstawiająca Bodhisattwę Guanyin, polichromowane drewno,
XI-XII w., czas chińskiej dynastii Liao (źródło: tutaj)
Zaparzyłam już dość dawno temu herbatę Organic Bangkok firmy Harney & Sons. To organiczna zielona herbata z dodatkiem kokosu, trawy cytrynowej, imbiru i wanilii. Nazwa adekwatna - kokos nie od parady zalicza się do "produktu narodowego" Tajlandii, dodaje się go do potraw, a także do napojów. :) Napar jest całkiem smaczny, aczkolwiek nie zachwycił mnie tak jak ostatnio próbowany the Earl of Harlem. Dominuje nuta kokosu i imbiru. Reszta składników jest w zasadzie niewyczuwalna. Nie wiedzieć czemu, smak tej herbaty przypomina mi trochę Imperial Label Kusmi (może dlatego, że obie zawierają wanilię?).




czwartek, 24 marca 2016

Hrabia Harlemu

Znowu zaniedbałam bloga!
Tym razem czas na odmianę - herbatę w piramidce, która już dawno (o ile kiedykolwiek?) u mnie nie gościła w "szalonej herbaciarnio-czytelni".

Wypatrzyłam niedawno nietypową mieszankę herbacianą i stosunkowo nową, a zatem rzadko spotykaną (szczególnie w Polsce) i zakupiłam w postaci próbki - piramidki.

Mowa o The Earl of Harlem firmy Ambessa.
Ambessa to młodziutkie przedsiębiorstwo założone przez Marcusa Samuelssona. Marcus jest z pochodzenia Etiopczykiem, wychował się w Szwecji, a obecnie mieszka w Nowym Yorku.  Wyruszył on w podróż po świecie, która stała się źródłem jego inspiracji, między innymi herbacianych.
Nazwę dla swojej firmy zaczerpnął z języka etiopskiego, w którym "Ambessa" oznacza lwa. Wyjaśnia się tajemnica, dlaczego to szlachetne zwierzę widnieje na etykietce próbki. :)

Jak przypuszczam, nazwa "The Earl of Harlem" powstała jako nawiązanie do lorda Greya i słynnej herbaty "Earl Grey" oraz do Harlemu, dzielnicy Nowego Yorku, zamieszkanej w większości przez ludność afroamerykańską.
Mój tok skojarzeniowy przy ujrzeniu wzorzystego opakowania tej herbaty był jednak zupełnie inny. :P
Dwuliniowy, przy czym obie linie zbiegły się w pewnym punkcie. ;)
1. Harlem -> Haarlem w Holandii -> Saardam -> Cieśla z Saardamu -> "Biała Gwardia" Bułhakowa i Piotr Wielki przy okazji. :D
2. Lapsang Souchong + bergamotka -> o, Orient! Daleki Wschód, Chiny, Rosja, karawany, Jedwabny Szlak.

The Earl of Harlem to czarna herbata z domieszką wędzonej nuty, aromatu bergamotki i cytrusów. Naprawdę ciekawa! Od razu mi posmakowała. O ile Lapsang Souchong zupełnie mi nie przypadł do gustu (zbyt wędzony i smakuje jak kompot z suszonych owoców, którego nie znoszę :P), to w tym wypadku połączenie dymnej domieszki z nutami, charakterystycznymi dla mojego ukochanego Earl Greya (to moja "standardowa", codzienna herbata) jest strzałem w dziesiątkę. Oczywiście, zauważalna jest w smaku obecność goryczki, jednak nie jest ona na tyle mocna, żeby odstraszyć.
Ze swojej strony polecam - niekoniecznie jako codzienną herbatę (zbyt "ciężka" pod względem smakowym i cenowym), ale jako "rarytas" na niezwykłe okazje - jak najbardziej. :)

 * * *
 
Torebeczka:

 
 
Napar o głębokiej, ciemnobursztynowej barwie, typowej dla herbat czarnych:


Tak wygląda oryginalne pudełko:


Źródło: strona sprzedawcy 

Kolejne święta przed nami, życzę Wam przede wszystkim pogody ducha i wiosennego ciepła, jak przystało na Wielkanoc! :)
 
 


niedziela, 21 lutego 2016

Kusmi Tea

Długo mnie tu nie było, niemal 2 miesiące!
Powód: życie + chwilowy zanik pasji herbacianej na rzecz fazy "rosyjskiej".

Po raz kolejny za sprawą cudownej literatury.
Tym razem zachwycił mnie hrabia Tołstoj, jednak nie Lew, a Aleksiej.
Jego „Książę Srebrny” szalenie mi się spodobał. Mistrzowskie studium charakterów ludzkich! A przy tym pełno gorącokrwistych i dumnych rosyjskich watażków. :P Tacy narwańcy to tylko w Rosji lub w krajach sąsiednich. Owszem, inne narody też miewają tę Bożą iskrę szaleństwa, jednak przejawia się ona inaczej niż w przypadku Słowian, rosyjska jest niepowtarzalna. 
 
Od kniazia Wiaziemskiego zaś króciutka droga do …Bohuna. Czytając o księciu Afanasiju od razu pomyślałam sobie, że to wypisz wymaluj pierwowzór Jurko. :) Zresztą w tej książce sporo elementów podobnych do "Ogniem i Mieczem" - coś mam wrażenie, że Sienkiewicz aż za wiele zaczerpnął z dzieła Tołstoja. ;)
Skończyło się na powtórce 1 części Trylogii oraz serialu na jej podstawie (już niemal 2 dekady minęły od 1 razu...).
Skoro jest Bohun, to nie może zabraknąć obłędnego Aleksandra Domogarowa. *_*

Strzeż się, kniahini!
 Gniewu Bohuna...

Z chęcią dowiedziałabym się czegoś więcej o księciu Afanasiju, tym historycznym, znacznie mniej dającym się lubić niż jego literacki odpowiednik. Na wiki zarówno pl jak i rosyjskiej jest info tyle, co kot napłakał.
 
Przydałaby się na zakończenie postu herbata z samowaru (koniecznie w szklance, przystrojonej w słynny koszyczek, z dodatkiem konfitury i kostki cukru), ale skoro nie dysponuję tym cackiem do parzenia, będzie cosik innego związanego z Rosją:

Imperial Label marki Kusmi Tea.
Herbatę tę kupiłam 4 lata temu, jednak jeszcze nie miałam okazji prezentować na blogu. Nietypowa w moim odczuciu i naprawdę mi posmakowała. To mieszanka chińskich zielonych herbat z aromatem pomarańczy, wanilii, cynamonu, korzenia lukrecji i dodatkiem alg morskich. To jedna z 2 herbat, jakie dane było mi pić, która przepływa przez usta i gardło miękko niczym aksamit. Świetna sprawa! Być może tę niesamowitą konsystencję herbata zawdzięcza algom morskim.
Smak ma ciekawy - przede wszystkim wyczuwalna jest słodycz. Czuć wanilię, zioła (może owa lukrecja) i jakby miętę. Tej ostatniej wprawdzie w składzie nie ma i normalnie jej nie znoszę, jednak tu ten posmak mi pasuje. 

Siedzibą marki Kusmi obecnie jest Francja, a ściślej Miasto Świateł - Paryż,  jednak jej korzenie wywodzą się z Sankt-Petersburga. Początek dał jej dom herbaty Kusmichow, założony w 1867 r.
Dlatego nie mogłam się oprzeć, aby do tej herbaty nie dodać jednego z niewielu zabytków zachowanych w domu - oryginalną rosyjską łyżeczkę z połowy XIX w. sygnowaną inicjałami probierza działającego wówczas w Sankt-Petersburgu. ;)



Prince Vladimir tej samej firmy.
Książę Włodzimierz posmakował mi znacznie mniej, co też widać po o wiele mniejszym stopniu zużycia herbaty w pudełeczku. :P
To z kolei mieszanka czarnych  herbat z posmakiem bergamotki, cytryny, limonki, grejpfruta, wanilii i bliżej niezidentyfikowanych przypraw. Nic specjalnego według mnie - trochę podobna do Kaszmiru i Madagaskaru (z tych 3 Madagaskar najlepszy). Najbardziej czuć goryczkę czarnej herbaty (a la Assam i Darjeeling, co mnie już mniej pozytywnie nastraja :P) oraz dodatek bergamotki i cytryny. Natomiast ta herbata ma piękny kolor naparu, taki bursztynowy. Jest też bardziej klarowny niż lekko mętny napar Imperial Label.


piątek, 1 stycznia 2016

Domowa Czajownia i Wspomnienie z Bombaju

Parę dni temu, w ramach odstresowania przy pisaniu artykułu, postanowiłam zrobić sobie Czajownię w domu. ;)
Dzisiaj powtórzyłam eksperyment, w obu przypadkach efekt pozytywny.

Oto Wspomnienia z Bombaju - wersja z krakowskiej Czajowni (wrzesień 2014 i listopad 2015)
To czarna herbata Assam z wiórkami czekolady, podawana z miodem i mlekiem.
Ogólnie nie przepadam za dodatkiem czekolady w herbacie, ale w tym wypadku połączenie mi odpowiada. Takie herbaciane kakałko (a tradycyjne kakałko = pychota!). :D

 
 
 
Poniżej moja domowa wersja.
Starałam się odtworzyć akcesoria i ich układ z Czajowni. :)
Nie miałam wprawdzie herbaty z czekoladą, za to dysponowałam herbatą z dodatkiem orzechów laskowych i wanilii (Vento d'Autumno firmy Blend Tea).
Z dostępnością mleka i miodu problemu nie było. ;)
Smakowo i kolorystycznie napar wyszedł mi bardzo podobny do tego z Czajowni, nawet mimo lekkiej zmiany dodatków.
Na zimę (chyba nadeszła :P) w sam raz - sycący i rozgrzewający.
Voila!


 
Na koniec, życzę Wszystkim szczęśliwego i optymistycznego Nowego Roku 2016! :)