wtorek, 29 grudnia 2015

Bai Hao w towarzystwie Lishan Gui Fei

Przedwczoraj na warsztacie znalazły się 2 herbaty, które łączy ten sam gatunek oraz fakt, iż liście obu nadgryzane są przez robaczki. :P

Znakomitego oolonga Bai Hao czyli Dongfang Meiren nikomu przedstawiać nie trzeba. Natomiast według informacji widniejących na stronie Czarki, Lishan Gui Fei to herbata z tej samej prywatnej plantacji na Tajwanie, co prezentowana wcześniej na moim blogu Lishan Tie Guan Yin. Jest stosunkowo młodziutka, po raz pierwszy zaczęto ją wytwarzać w 1999 r., kiedy to w wyniku trzęsienia ziemi do opuszczonych plantacji herbacianych zaczęły się dobierać rzeczone robaczki - Jacobiasca Formosana (owady z rzędu pluskwiaków, rodzina skoczkowatych; wyglądają trochę jak pasikonik).
Smak tej herbaty podobno ze względu na subtancję ochronną (filoaleksyny), jaką wydzielają liście broniąc się przed owadami i nadbudowując zniszczoną tkankę.

Bai Hao to Wschodnia Piękność, zaś Gui Fei to dama dworu najwyższej rangi. Ciekawa jestem, czy inspiracją dla tej nazwy oolonga była słynna konkubina cesarza Xuanzonga - Yang Yuhuan, znana szerzej jakoYang Guifei.

Bai Hao w gaiwanie:

 
Lishan Gui Fei w Cacuszku:

I parzenie:

II parzenie:
 
 
Bai Hao:
90-95 stopni C. I parzenie: 1 min.-1 min. 7 sek.;  II: 45 sek.-1 min.; III: 1 min. 20 sek.-1 min. 40 sek. 

Gui Fei:
95 stopni C. I parzenie: 30-50 sek.; II: 20-30 sek.; III: 40-50 sek.

Bai Hao tym razem mi bardzo smakowała, jak zwykle zresztą. I parzenie było esencjonalne, wyraziście miodowo-kwiatowe w smaku i kolorze. Szczególnie piękny aromat miodu unosił się z wilgotnych liści w gaiwanie. <3
II smakowało podobnie, natomiast w III miód i kwiaty nie były już wyczuwalne, natomiast przebijały prażone, kwaskowe i orzechowe nuty (i troszkę już trawiaste).

Potwierdziło się, że w Wigilię faktycznie moje kubki smakowe nie chciały współpracować z tą herbatą. ;)

Lishan Gui Fei natomiast mnie rozczarowała. Zgodnie z opisem na stronie herbaciarni, spodziewałam się po tej rzadkiej herbacie cynanomowego smaku i aromatu oraz wyazistości godnej Bai Hao. Nic z tych rzeczy. I parzenie było moim zdaniem niesmaczne - słabe i cokolwiek trawiaste, co też było widoczne w barwie naparu. Prażona nuta oolongowa była tylko lekko wyczuwalna. II i III było już nieco lepsze.
Nie wiem, czy to kwestia moich preferncji smakowych, czasu parzenia czy sortu herbaty.
Następnym razem spróbuję może wydłużyć czas parzenia tej herbaty do wartości użytych przy Bai Hao.

I parzenie, Gui Fei po lewej, Bai Hao po prawej:

 

II parzenie, jw.:

 

piątek, 18 grudnia 2015

Świąteczne porządki cz. 2

Piąteczek dziś (jak dobrze!), więc czas na relaks po ciężkim tygodniu i herbacianych porządków odsłonę drugą. :)

Tym razem 2 oolongi (cóż zrobić, że nimi spamuję, mój ulubiony gatunek). :P
O obu już wspominałam wcześniej na blogu, jednak tym razem poświęcę im bardziej obszerny wpis połączony z sesją fotograficzną.

Huang Jin Gui

Oto przed Wami oolong, tym razem dla odmiany, pochodzący z Chin, z Anxi (Fujian) o wyjątkowo niskim stopniu fermentacji - poniżej 20 %.
Moje parametry parzeniowe: I parzenie ok. 1,5 min., II - 1 min., III - 2 min., aż do IV.
Ponoć podczas degustacji Huang Jin Gui czuć lekko miodowy i kwiatowy posmak, który mnie skusił na kupno tego oolonga.
Przykro mi, parzyłam już tę herbatę nie raz, i nigdzie nie wyczułam tych słodkich nut. Wręcz przeciwnie, goryczkę i kwaskowość, typową dla herbat zielonych.
Ślicznie podziękuję, nie mój typ herbaciany.
Jak dobrze, że wykończyłam już tę próbkę, nie muszę się z nią już męczyć, ani ona ze mną. :P

Parzenie z zeszłej niedzieli (dzisiejsze wyszło podobnie wizualnie) + moje quasi-naukowe poletko na biurku: ;)




Dung Ting Hong Shui Lugu LGTTS
 
Wygrzebałam tę próbkę z czeluści mojego pokoju. :D (Swego czasu chciałam zostać archeologiem :P). Pisałam o niej w styczniu tego roku (tutaj).
Z 15 g zostało mi akurat 5 g - w sam raz na 1 parzenie.
To lekko oksydowany oolong (ok. 35 %) - mój pochodzi ze zbiorów jesiennych w 2013 r. na Tajwanie.
Obecnie dość cenny, gdyż na stronie sklepu jest niedostępny.

W styczniu mnie niezbyt powalił na kolana, natomiast teraz popatrzyłam na niego z pewnym uznaniem.
Po pierwsze, jak na jasny oolong, wykazuje lekko prażony smak, cechujący zwykle mocniejsze oloongi, a więc to, co kotki lubią najbardziej. ;) Herbata jest delikatna - przypiekana, ale równocześnie lekko kwiatowa i słodka w pierwszym parzeniu.
Tym razem, w przeciwieństwie do parzenia sprzed niemal roku, zaparzyłam go w ok. 90 stopniach C na 1,5 minuty. To był strzał w dziesiątkę, 50 sekund to za mało, dlatego może w styczniu herbata wydała mi się mdła i bezbarwna, o czym pisałam Łukaszowi G. na jego blogu. II parzenie trwało 1 minutę i 9 sekund - wyczuwalna była już mocniej goryczka. W kolejnych niestety też. Zrobiłam V parzeń.
Ogólnie jednak muszę przyznać, że to jeden ze smaczniejszych lżejszych oolongów ze względu na smak nieszczególnie dla nich typowy. ;)

Zresztą, w porównaniu do Huang Jin Gui, która mi wybitnie nie smakuje, to chyba niemal każda herbata będzie wypadała korzystniej. :P

Zdjątka:

 
 

niedziela, 13 grudnia 2015

Świąteczne herbaciane porządki cz. 1

Święta się zbliżają, czas pozbyć się herbat zalegających na półkach. ;)
Szczególnie próbek kupionych kilka lat temu i czekających na swoją kolej ...dość długo.

Dziś, w ramach czystki i przy okazji post-konferencyjnego relaksu, na pierwszy ogień poszły:
Złota latarnia, zielona herbata z lawendą morską oraz Che Nhai Jasmine.

 Złota latarnia

Moja próbka miała postać malutkiego sprasowanego gniazda, owinięta była w papierek ochronny. Przypominała wizualnie miniaturkę pu-erha.
 Złota latarnia, na szczęście, to czarna herbata. Zaparzyłam ją we wrzątku na ok. 3 minuty, spróbowałam i yyy... zapach i smak paskudny. Kwaskowaty i jakby winny?
Dzielnie wypiłam pierwsze parzenie (zastanawiając, czy się nie otruję) i zaparzyłam kolejne, dłuższe. To drugie było o wiele bardziej intensywne, za mocne, taka typowa, kolokwialnie pisząc, ..."siekiera". Gorzki smak piołunu, kwasu i wina był znacznie bardziej wyrazisty. :P

 Gniazdko:

1 parzenie:

2 parzenie:


Zielona z lawendą morską

Podobnie jak powyższa herbata, ta również była sprasowana, jednak dla odmiany w elegancką, trapezowatą kostkę.
Zapach próbki niezbyt zachęcający, ale do odważnych świat należy! :)
Smak... ohydny - tutaj znów przebijał ten kwaskowato-gorzki posmaczek prasowanej herbaty.
Pytanie, czy wszystkie "prasowanki" tak mają, czy też moje egzemplarze były już przestarzałe (pleśni żadnej ani innego mikrobiologicznego tałatajstwa na szczęście nie zaobserwowano). :P
Zdecydowanie nie będę za tą herbatą tęsknić.


1 parzenie:


 Che Nhai Jasmine

To zielona herbata o jaśminowym aromacie wywodząca się z Wietnamu.
Zaparzyłam ją w ok. 70-80 stopniach C na ok. 1,5 minuty. Co ciekawe, na torebce na odwrocie napisano, żeby ją parzyć przez 5 minut w 100 stopniach (!). Całkiem smaczna - wyraźnie przebijał smak jaśminu, ale zielona herbata również była wyczuwalna.

Saszetka:
 

Przelewanie naparu:

Uchwycona kropelka naparu (i przy okazji mój kciuk, nie było rady, skoro parzyłam w gaiwanie :P):

Na koniec - w ramach odtrutki - znakomicie sprawdził się znów Dongfang Meiren (Bai Hao). <3

sobota, 5 grudnia 2015

Mi Lan Xiang Dan Cong & Phoenix Dan Cong Huang Zhi Xiang

Tym razem dwa Dan Congi.

Tak, dobrze widzicie - to gaiwan, wreszcie mój własny. ;)
Pierwsze nalewanie - tragedia - ała, to parzy! i tyyyle porozlewałam (ówczesny brak cha pana mocno dał się we znaki, tyle sprzątania!), na szczęście w kolejnych parzeniach się już wycwaniłam. :P
Gaiwan jest nieduży (ok. 100 ml) i bardzo poręczny, zgrabny - w sam raz dostosowany do szerokości mojej ręki.

Jeśli chodzi o herbaciane wrażenia:

Zgodnie z zasadami, zaparzyłam Mi Lan Xiang Dan Cong w temperaturze ok. 95 stopni (I parzenie - 15 s., II - 17 s., III - 40 s.), zaś Phoenix Dan Cong Huang Zhi Xiang w 90 stopniach ( I - 25 s., II - 25 s., III - nie liczyłam, ale pewnie ok. 50 s.).

To oolongi o wysokim stopniu oksydacji (nie podano, ile procent, ale podejrzewam, że ok. 60-70%). Oba charakteryzują się prostymi, brunatnymi liśćmi, nie zwiniętymi, jak w przypadku innych oolongów, szczególnie tych słabiej oksydowanych.

Barwa ich naparu się nieco różni - Mi Lan ma jaśniejszy odcień, lekko różowawy i rdzawy, natomiast Phoenix ciemniejszy i bardziej pomarańczowy. 


Smakowo wypadają podobnie - przy obu wyczuwalna jest mocno goryczka, wytrawność i drzewność, na stronie Czarki pisano nawet o whisky, z czym nawet jestem skłonna się zgodzić (whisky serdecznie nie znoszę :P). Słodyczy, podobno również cechującej te oolongi, nie uświadczyłam. Natomiast trzeba przyznać, że w Phoenix podczas pierwszego parzenia wyczułam delikatną miodową nutę. Gdyby tylko wszystkie parzenia ją miały. ;)

Phoenix smakował mi bardziej niż Mi Lan, jest bardziej wyrazisty, mniej trawiasty i gdzieniegdzie czuć nutkę miodu, mimo iż, że to właśnie Mi Lan oznacza miodową orchideę. :P 
Przy czym, w przypadku Mi Lan zalecam I parzenie dłuższe niż powyżej - ok. 40 s. - wówczas herbata jest smaczniejsza i mocniejsza (i goryczka niestety mocniej wyczuwalna).  

Mi Lan Xiang Dan Cong:

 
 Phoenix Dan Cong Huang Zhi Xiang:



piątek, 4 grudnia 2015

Hojicha

2 tygodnie temu, po kilkuletniej przerwie, zaparzyłam hojichę.

Hojicha to bardzo nietypowa zielona herbata, gdyż, w przeciwieństwie do swoich krewniaczek, jest prażona na silnym ogniu. W wyniku tego procesu jej liście uzyskują brązową barwę, a smak drzewny i dymny odcień.
Hojicha może być wytwarzana z banchy, kukichy lub senchy.

Mój "gatunek" to kukicha - zawiera nie tylko listki, ale także łodyżki herbaciane.
Wizualnie i smakowo jej znacznie bliżej do herbat turkusowych i czarnych. Smak jest mocno wędzony, dymny, a przy tym orzechowy.
Swego czasu mi smakowała, natomiast teraz już nie bardzo. Możliwe, że ją przeparzyłam albo zmieniły mi się kubki smakowe. ;)
Napar ma ciekawy, bursztynowo-brunatny kolor, co widać na zdjęciu.

 



sobota, 21 listopada 2015

Tie Guan Yin vs. Lishan Tie Guan Yin

Opiłam się dziś strasznie, niemal tak, ze nie mogę już patrzeć na oolongi... :D
Zrobiłam po kilka parzeń 3 rodzajów herbat turkusowych, a że moi Domownicy nie gustują w tego typu cudactwach (wypili łącznie może ze 4 czarki), resztę wchłonęłam sama.
Co za dużo, to niezdrowo. :P

Tym razem prezentuję dwie próbki herbaty z tego samego kultywaru, jednakże zupełnie inne - pochodzą z różnych krajów, różnią się procesem przygotowania liści i mają inne walory smakowo-zapachowe. ;)

Tie Guan Yin - Żelazna Bogini Miłosierdzia to bardzo znany lekko oksydowany oolong wywodzący się z Anxi w prowincji Fujian w Chinach. Od dawna uwielbiam jego nazwę, zarówno w wersji polskiej, jak i chińskiej. <3 Tę próbkę kupiłam w małym, hermetycznym oryginalnym chińskim opakowaniu - dodaje walorów estetycznych. ;)
Smak tej herbaty jest delikatny, ale wyraźnie kwiatowy - przypomina mi jaśmin. Pychota!

Z kolei Lishan Tie Guan Yin jest produkowany na prywatnej plantacji Lishan Diao Qiao Tou w Lishan na Tajwanie. Podlega dwutygodniowemu procesowi prażenia. Zalicza się do mocno oksydowanych oolongów. Moja próbka pochodzi z tegorocznych majowych zbiorów. To rzadka herbata, co niestety odbija się w cenie.
Smak jest mocny i bardzo drzewny. Interesujący i przypadł mi do gustu - jednak to według mnie herbata na wyjątkowe okazje, zbyt "ciężka" na co dzień.  Zdecydowanie raczej nie dla amatorów lekkich oolongów. ;) Z opisu wynika, że wyczuwalny jest także miodowy i słodki aromat. Przyznam, że akurat tego nie poczułam, bardziej "ostrość" prażonego smaku.
Herbata jest bardzo wydajna, podobno może mieć kilkanaście parzeń, zrobiłam jednak 8, więcej nie byłabym w stanie wypić. :P Zwykle moim zdaniem w herbatach 2 pierwsze parzenia są dobre, reszta już trawiasta, a tutaj faktycznie wyraźny drzewny smak utrzymywał się w dalszych parzeniach.

Próbka Tie Guan Yin w zgrabnej torebeczce:


 Tie Guan Yin i zestaw z Cieszyna (cieszę się ogromnie, że naprawiona przeze mnie czarka nie przecieka i jak najbardziej nadaje się do użytku :D):


Lishan Tie Guan Yin i Cacuszko:

 
Po lewej Lishan Tie Guan Yin, po prawej tradycyjny Tie Guan Yin:



środa, 18 listopada 2015

Gyokuro

Po kilku latach przerwy zaparzyłam wczoraj Gyokuro.
Muszę ją wreszcie zużyć, już zbyt długo mi zalega na półce. ;)

Jak większość z Was wie, Gyokuro czyli Drogocenna Rosa, to jedna z cenniejszych (o ile nie najcenniejsza) japońskich zielonych herbat, bardzo poważanych przez koneserów.
Parzy się ją w ok. 60 stopniach Celsjusza i zwykle stosuje się zwiększoną proporcję liści wobec wody niż w przypadku innych herbat.
Istotnym elementem wyróżniającym Gyokuro jest umami - piąty smak.

O ile dobrze pamiętam, 1 raz zaparzyłam Gyokuro z większą zawartością suszu, zgodnie z wytycznymi, wczoraj natomiast zastosowałam proporcję 1 łyżeczka herbaty na 200 ml.

Już kolor, w porównaniu do parzeń wykonanych dawno temu, był inny - nie jaskrawozielony (typowy dla tej herbaty), lecz jasnozielony, co widać na zdjęciu.

Z pewną dozą nieufności zaczerpnęłam pierwszy łyk... o ile z początku smak był nawet znośny, to potem na końcu języka pojawiła się owa koszmarna w moim odczuciu nuta. Określam ją jako szpinakowo-rybną i jeszcze pełną goryczki. To jest, jak przypuszczam, umami, ów piąty smak. :P  Widocznie moje zwyczajne podniebienie nie dorosło do tej herbaty. :P

piątek, 13 listopada 2015

Trójeczka oolongów - analiza porównawcza

Korzystając z dnia wolnego w środę (chcę moar!) zdecydowałam się na parzenie porównawcze oolongów, które mam w domu w herbacianej szufladce (już pęka w szwach! :P).

Od lewej do prawej: China Wuyi Oolong, Thailand Jing Shuan Oolong i Oriental Taiwan Beauty.
1 parzenie:

 
 
2 parzenie:

 
Najbardziej mi smakowały Wuyi i Oriental Beauty. Jing Shuan najmniej.

China Wuyi Oolong to ciemny oolong o wysokim stopniu fermentacji. Nazwa tej herbaty, nadana przez Five O'Clock, jest wyjątkowo nieprecyzyjna, gdyż w paśmie gór Wu Yi w prowincji Fuijan  produkuje się co najmniej kilka oolongów tzw. skalnych (a zarazem jednych z droższych).  :P Między innymi Da Hong Pao i Rou Gui.  Skalne oolongi cechują się wysoką oksydacją – ok. 60-70 %, co czuć w smaku. ;)
Niestety nie wiem w tym wypadku, o którą odmianę skalnej herbaty turkusowej chodzi. Trzeba jednak zwrócić uwagę, że powyższy oolong nie ma rozwiniętych listków (jak skalne oolongi), lecz został uformowany w  typowe dla innych herbat niebieskich „kuleczki”.
Ta herbata charakteryzuje się wyraźnie drzewnym posmakiem, dokładnie takim, jak lubię. W 1 parzeniu napar kolorystycznie jest podobny do Jing Shuan, jednak bardziej w odcieniu pomarańczy, natomiast w 2 parzeniu bliżej mu do Oriental Beauty.

Podobny galimatias nazewniczy występuje w przypadku Thailand Jing Shuan Oolong. Pod ową nazwą ten oolong widnieje na witrynie Five O’Clock oraz na stronach anglojęzycznych sklepów herbacianych. Natomiast na innych polskich portalach (i nie tylko) spotkać można turkusową herbatę, która zwie się Jin Xuan i pochodzi z Tajwanu. Znając zawiłe meandry chińskiej fonetyki i jej transkrypcji podejrzewam, że to ta sama herbata. Wówczas „moja” zaliczałaby się do tzw. mlecznych oolongów o niskim stopniu oksydacji – 20-30 %.
Problem w tym, że mleczny oolong (Milk Oolong) smakuje inaczej, faktycznie mlecznie. Natomiast tutaj dominuje nuta goryczki (brrr) i lekko kwiatowy posmak. Zaparzona Jing Shuan ma jasną, żółtą, słomkową barwę, która w 2 parzeniu staje się głębsza o odcień.

Dla porównania wygląd liści:


Po prawej JIng Shuan, po lewej Milk Oolong.
Różnice są subtelne - Milk Oolong ma nieco bardziej brunatne i bardziej rozwinięte liście.

Na szczęście ostatnia herbata nie sprawia problemów identyfikacyjnych. Opisana etykietką Oriental Taiwan Beauty to tzw. Dongfang Meiren albo Bai Hao – Wschodnia Piękność z Tajwanu. Rzeczywiście piękność, smakuje wyraziście, bardzo kwiatowo, a przy tym słodkawo. Mniam!
Jej stopień fermetacji (oksydacji) wynosi 70 %. Kolor naparu jest przejrzysty, jasnobrązowo-pomarańczowy z domieszką czerwieni, taki…herbaciany. :D

Jak już zapewne zgadliście – słowo klucz, odpowiedzialne za mój odbiór herbaty, to stopień oksydacji. ;)
I na koniec, jedna uwaga -  wyjątkowo 2 parzenie było bardziej intensywne smakowo niż 1, co też widać po barwie naparów. Nawet w Jing Shuan spoza goryczki wyłoniły się jaśminowe nuty. Trudno mi powiedzieć, dlaczego - zwykle obserwowałam tendencję odwrotną. ;) Być może dlatego, że 2 parzenie trwało dłużej niż 1 albo może ze względu na "obudzone" listki? Natomiast 3 parzenie, zgodnie z tradycją, było najgorsze smakowo, "wypłukane" i mało wyraziste. 
 

sobota, 17 października 2015

Vesper & Shiboridashi

Dzisiejszy, pochmurny i senny dzień w sam raz nadaje się na degustację czarnej herbaty. Mój wybór padł na Vesper, mieszankę czarnej, chińskiej i indyjskiej herbaty oraz białej Dragon/Phoenix Pearl  (in. Cesarska Perła - Mo Li Long Zhu, charakterystyczna herbata o aromacie jaśminu, formowana w malutkie kuleczki). Vesper to innymi słowy Gwiazda Wieczorna -Wenus, a dawniej tym łacińskim słowem określano wieczór oraz odbywaną wówczas modlitwę o zachodzie słońca (nieszpory).

Zaparzyłam Vesper w malutkim shiboridashi przyweizonym z Cieszyna (tym od pękniętej czarki).


A poniżej prezentacja moich 3 shibo i czarek do kompletu. Od prawej najstarsze, z grudnia 2013 (ok. 250 ml), następnie młodsze z czerwca 2015 (ok. 260 ml)  i najmłodsze z lipca 2015 (ok. 200 ml).
Największy sentyment mam oczywiście do tego najstarszego, raz, że było moim pierwszym shibo, dwa, dzielnie mi służy od niemal 2 lat, trzy, jest najbardziej poręczne w użytkowaniu. :)




czwartek, 15 października 2015

Cacuszko

Tym razem przedstawiam przywiezione z zagranicznego wyjazdu nowe Cacuszko (przez duże C!) do kolekcji, zakupione w ichniejszej herbaciarni.

To chińskie naczyńko wykonane z glinki yixing, będące czymś pośrednim pomiędzy gaiwanem a houhinem. Ujęło mnie od pierwszego wejrzenia!
Nie mogłam się mu oprzeć, stało na stoliku, roztaczało przede mną swoje wdzięki i prosiło oczkami kota ze Shreka, aby je przygarnąć.
Bardzo wygodne w użyciu i co najważniejsze - nie ślini się wcale! Hurrra!
To nie takie częste, 2 spośród 3 moich czajniczków yixing mają słabo wyprofilowane dzióbki i przy nalewaniu herbaty nie da się uniknąć jej rozlania.
Czasem chapan byłby naprawdę przydatny, jednak na razie go nie mam.
Cacuszko liczy sobie 160 ml pojemności.

Obok Cacuszka  stoi chińska czareczka, którą dostałam na imieniny od Rodziców, a w niej tradycyjnie, cieszyński Da Hong Pao.
Na stole nie mogło także zabraknąć książki. :)

wtorek, 13 października 2015

Kintsugi

Dawno się tu nie odzywałam, ale nawał obowiązków i ciągle picie herbaty w wersji torebkowej nie sprzyja wenie herbacianej. :P

Oto czarka, kupiona wraz z shiboridashi w Cieszynie, która niestety nie przetrwała Święta Herbaty.

Tak wyglądała przed sklejeniem:


 Tutaj już po, w trakcie wysychania kleju:


Postanowiłam skorzystać z okazji i wykonać podróbkę techniki kintsugi.

Kinstugi - 金継ぎoznacza "złote łączenie" (funkcjonuje także pod nazwą kintsukuroi 金繕い - "naprawa złotem"). To fascynująca, tradycyjna japońska technika naprawy zniszczonej i stłuczonej ceramiki za pomocą laki zmieszanej z drobinkami złota lub innych metali (np. miedzi). Najpierw wygładza się krawędzie pękniętych fragmentów naczynia, a potem scala je przy użyciu laki, która tworzy "oprawę" wokół fragmentów ceramiki podobnie jak ołów w przypadku dawnych witraży.

Technika kinstugi jest właściwie równoważna ze sztuką i znakomicie wpisuje się w myśl japońskiej estetyki, według której niedoskonałość, asymetria i wręcz brzydota jest postrzegana jako piękno. Mowa o wabi-sabi, którą można określić zachodnim terminem "estetyka brzydoty i niedoskonałości".
 Istotą kintsugi jest założenie, że przedmiot naprawiony może być doskonalszy i piękniejszy od nietkniętego ze względu na swoją unikatowość i "duszę".

Niestety laki z domieszką złota nie miałam pod ręką (czy ona w ogóle jest dostępna w Polsce?), więc wykorzystałam złotą farbę do ceramiki. Jest to oszukaństwo i niespecjalnie ładnie wygląda (farba nie pokryje śladów złączeń i ubytków) , ale przynajmniej mogę się chlubić, że mam podróbę kintsugi. ;P







niedziela, 2 sierpnia 2015

Da Hong Pao z Cieszyna

... a ściślej ze Słowacji. ;)
Wspominałam w swoim wcześniejszym poście (link) o pokazie ceremonii herbacianej i degustacji oolongów (i nie tylko, zielonych herbat też) w wykonaniu Pana Michala Bútora. Gospodarz nie tylko serwował oologi, ale także je prażył. Zapach świeżo prażonej herbaty wydobywający się z bambusowego "kotła do prażenia" był obłędny! Smak również świetny. :)
Jako wielbicielka mocniejszych oolongów, oczywiście nie mogłam opuścić Cieszyna bez stosownej pamiątki. Zakupiłam torebeczkę z prażonym przez ok. 3 h oolongiem Da Hong Pao. Domowe parzenie poniżej. Mniam.


U Pana Michala można było także kupić kadzidełka z drzewa agar, na które od dawna miałam chętkę (cenię ten zapach, gdyż mam perfumy z tym dodatkiem, które uwielbiam), jednak cena mnie cokolwiek odstraszyła.

wtorek, 7 lipca 2015

Liu Bao Three Cranes

Zaparzyłam herbatę Liu Bao (Pao) z chińskiej prowincji Guan Xi, prasowaną i formowaną w charakterystyczny placek lub "gniazdo". Zwie się ją inaczej "Three Cranes" - "Trzy Żurawie", które ładnie widać na opakowaniu.
To herbata, niełatwa do klasyfikacji, pośrednia między oolongiem a pu-erhem. Z jednej strony, częściowo oksydowana, z drugiej prasowana i "leżakowana" przez jakiś czas.
Miałam więc nadzieję, że będzie bardziej smakować jak oolong, bez posmaku charakterystycznego dla pu-erhów (tak zresztą sugerowały opinie na jej temat w sieci). Niestety się przeliczyłam. Smak mi nie odpowiada - ziemisty i drzewny, w złym tego słowa znaczeniu. Oczywiście, nie jest to poziom klasycznych ciemnych pu-erhów, jednak wystarczy, żeby mnie zniechęcić.
Słodyczy też tutaj nie dostrzegłam. Słowem, herbata raczej nie dla mnie.



Jeszcze a propos pu-erhów, Chińczycy opanowali niemal do perfekcji sztukę reliefu w kształcie dysków, niezależnie od materiłu.
Oto misternie wyrzeźbiony dysk ze sprasowanej herbaty pu-erh. :)

Źródło: Colorful Yunnan

Niemal bliźniaczo podobny do mojego dysku z jadeitu. ;)


poniedziałek, 6 lipca 2015

Swieto herbaty - Svatek Caje - Cieszyn 2015

Po zeszłorocznej nauczce tym razem nie przegapiłam Święta Herbaty, odbywającego się co roku w Cieszynie (Link). 
Uczta dla zmysłów i podniebienia! :)
Oferta Organizatorów była różnorodna: warsztaty (np. kaligrafii tybetańskiej, niestety przełożone na niedzielę - w związku z czym nie dane mi było uczestniczyć), wykłady (np. o herbacie w Azji), degustacje (np. nieprażonych i prażonych oolongów prowadzone przez Pana Michala Bútora), jadło i napitki (vege, falafel i słodkie wypieki z herbaty), koncerty (np.marokańskiego zespołu Chigaga Group) oraz przede wszystkim śliczna ceramika herbaciana, wystawiona na stoiskach! :)


Czajniczki, shiboridashi, czareczki i inne cacuszka cieszące oko:

 


Pan Michal Bútor w akcji parzenia oolongów:


 Pai Mu Tan z limonką i lodem + pyszne ciastko z matchy:


 Rawzinka z warzywami i pieczarkami, mniam! 

 

Z racji zainteresowań i wykształcenia obowiązkowo musiałam także zwiedzić rotundę św. Mikołaja w Cieszynie. Na szczęście drzwi były otwarte, więc sobie pomyszkowałam. ;) Niestety ze względu na mikroskopijne rozmiary rotundy nie dało się ująć obiektywie całości słynnej empory, a na ołtarz wchodzić nie chciałam.
Empora rotundy św. Mikołaja w Cieszynie:


 Widok na ul. Głęboką od strony wzgórza zamkowego w Cieszynie:


Rynek, w zasadzie ryneczek w Cieszynie i nieodłączne gołąbki! :P