Szczególnie próbek kupionych kilka lat temu i czekających na swoją kolej ...dość długo.
Dziś, w ramach czystki i przy okazji post-konferencyjnego relaksu, na pierwszy ogień poszły:
Złota latarnia, zielona herbata z lawendą morską oraz Che Nhai Jasmine.
Złota latarnia
Moja próbka miała postać malutkiego sprasowanego gniazda, owinięta była w papierek ochronny. Przypominała wizualnie miniaturkę pu-erha.
Złota latarnia, na szczęście, to czarna herbata. Zaparzyłam ją we wrzątku na ok. 3 minuty, spróbowałam i yyy... zapach i smak paskudny. Kwaskowaty i jakby winny?
Dzielnie wypiłam pierwsze parzenie (zastanawiając, czy się nie otruję) i zaparzyłam kolejne, dłuższe. To drugie było o wiele bardziej intensywne, za mocne, taka typowa, kolokwialnie pisząc, ..."siekiera". Gorzki smak piołunu, kwasu i wina był znacznie bardziej wyrazisty. :P
Gniazdko:
1 parzenie:
2 parzenie:
Zielona z lawendą morską
Podobnie jak powyższa herbata, ta również była sprasowana, jednak dla odmiany w elegancką, trapezowatą kostkę.
Zapach próbki niezbyt zachęcający, ale do odważnych świat należy! :)
Smak... ohydny - tutaj znów przebijał ten kwaskowato-gorzki posmaczek prasowanej herbaty.
Pytanie, czy wszystkie "prasowanki" tak mają, czy też moje egzemplarze były już przestarzałe (pleśni żadnej ani innego mikrobiologicznego tałatajstwa na szczęście nie zaobserwowano). :P
Zdecydowanie nie będę za tą herbatą tęsknić.
1 parzenie:
Che Nhai Jasmine
To zielona herbata o jaśminowym aromacie wywodząca się z Wietnamu.
Zaparzyłam ją w ok. 70-80 stopniach C na ok. 1,5 minuty. Co ciekawe, na torebce na odwrocie napisano, żeby ją parzyć przez 5 minut w 100 stopniach (!). Całkiem smaczna - wyraźnie przebijał smak jaśminu, ale zielona herbata również była wyczuwalna.
Saszetka:
Przelewanie naparu:
Uchwycona kropelka naparu (i przy okazji mój kciuk, nie było rady, skoro parzyłam w gaiwanie :P):
Na koniec - w ramach odtrutki - znakomicie sprawdził się znów Dongfang Meiren (Bai Hao). <3
Proszę, proszę... a ja tak lubię te... prasowanki :D Chociaż nie powiem, pu-erh w takim małym gniazdeczku znacznie gorzej smakuje, niż kawałek, odłupany z całego ciacha (np. 357 gramowego - te llubię najbardziej) :D
OdpowiedzUsuńI jeszcze jestem w szoku, odnośnie do tej lawendowej... na pierwszy rzut oka, wyglądał ten trapezik całkiem przyzwoicie... tym bardziej, że sama lawenda jest wporzo :D Chociaż czasem mam wrażenie, kiedy ją zaparzę i piję, że smakuje bardzo szałwiowo...
aaa... i widzę, że gaiwan jest w ruchu chyba częściej, niż myślałem? :D
UsuńFajnie, że w obrębie jednej pasji są różnice w odbiorze smaków. Dziś dzielenie pasji (w tym wypadku herbacianej) to deficyt i rzecz na wagę złota. :)
UsuńMożliwe, że ta lawendowa nie wydawała by Ci się tak paskudna, a może i wręcz przeciwnie? ;) Piłam kiedyś Earl Greya z lawendą, był całkiem niezły.
A szałwii i wszelkich ziółek nie znoszę. :)
Taaak, wyjątkowo często, aż sama jestem zdziwiona. :P
Fajnie jest się tak zaszyć w domu i próbować tych zachomikowanych próbek, jedną po drugiej. Nawet jeśli są niespecjalne, to jest ta ekscytacja z próbowania kolejnej i kolejnej... coś jakby spałaszować cały kalendarz adwentowy jednego dnia ;)
OdpowiedzUsuńMnie też się powoli zbiera kolekcja niespróbowanych drobinek.
Czy prasowanki smakują specyficznie, nie wiem (jeszcze), to się nie wypowiem :)
Tak, jest w tym coś intrygującego w całym procesie próbowania, jednak w tym wypadku ekscytację osłabiało mi przeczucie, że doznania smakowe nie będą zbyt dobre. ;)
UsuńZobaczymy, czy "prasowanki" wpasują się w Twoje gusta. :)