niedziela, 18 listopada 2012

Herbata w europejskim sredniowieczu?

Czytam sobie o jakże intrygujących przygodach dwóch średniowiecznych królów...
Europejskie średniowiecze fascynuje mnie już od ponad 10 lat, związałam się z nim także zawodowo. Śledzenie kolei losu znanych i mniej znanych postaci historycznych tej epoki sprawia mi olbrzymią frajdę.

Jednak nieodmiennie zadaję sobie pytanie, jak ówcześni ludzie mogli funkcjonować bez herbaty?! :P
Wiadomo, pili wodę, żłopali piwsko (o mniejszej ilości procentów niż obecnie), miód i okazjonalnie raczyli się winem. A także korzystali z różnej maści naparów ziołowych i likierów.
Skoro zupełnie herbaty nie znali, to oczywiście nie mogli mieć świadomości, że tracą coś cennego.

Oficjalnie herbata przybyła do Europy u progu XVII wieku.
Ciekawa jestem, czy jednak aby nie poznano jej wcześniej? Mowa o jednostkowych przypadkach. Okazji trochę było - handel lewantyński i krucjaty. Jakiś zabłąkany kupiec mógł choćby przez przypadek natknąć się na liście herbaty z Indii lub Chin. Na przykład Marco Polo, jeśli wierzyć jego relacji, że rzeczywiście dotarł do Chin.




sobota, 17 listopada 2012

King's Crown ciąg dalszy

Tym razem skusiłam się na Grüner Tee - Marokkanische Minze, mimo że nie cierpię miętowej herbaty. Zawiera 54 % zielonej herbaty, liście jeżyn i miętę pieprzową. Trzeba było słuchać głosu rozsądku... Jest obrzydliwa w smaku i co gorsza, jak postoi w kubku, zmienia barwę ze słomkowej na ciemnopiwną. :o Jakaś reakcja chemiczna czy cuś? Wylałam te biedne resztki do zlewu.
Teraz mam nie lada kłopot, co zrobić z pozostałymi 24 torebkami tego świństwa. :P

(źródło: www.rossmann.de)

Z tej królewsko-koronnej serii herbat można zakupić jeszcze napary owocowe: bananowo-wiśniowy, śmietankowo-truskawkowy oraz rooibos afrykański (smak ananasa i mango). Nie przepadam za owocówkami, więc się nie skuszę. ;)

Na koniec moje herbaciane motto życiowe:
(wzięte z tumblra)

wtorek, 13 listopada 2012

Zima...



Na zewnątrz ponuro i zimno, więc dziś kupiłam sobie w Empiku świąteczny ogrzewacz do łapek w skarpetce, mam nadzieję, że dobrze się przysłuży. (wprawdzie barwa i wzorek skarpetki mnie nie satysfakcjonuje, ale do wyboru były jeszcze brzydsze)


 (zdjęcie własne)

niedziela, 11 listopada 2012

Goodnight, sweet prince...

...and flights of angels sing thee to thy rest.

Na dobranoc straszliwie kiczowaty rozbrajający czajniczek do herbaty w kształcie domu Szekspira w Stratford.

Enjoy!

 



sobota, 10 listopada 2012

Greenfield Tea

Dwa lata temu podczas pobytu w Rumunii zdarzyło mi się pić przy śniadaniu naprawdę wyśmienitą herbatę. Kto by pomyślał, że w jednym z hoteli w Piteşti natknę się na taki skarb!
Nie omieszkałam skosztować trzech rodzajów (jak dają, to bierz~): Easter Cheer, Spring Melody i Creamy Rooibos. Więcej już nie było niestety. Wszystkie mi smakowały, ale najbardziej Easter Cheer. Była taka orzeźwiająca i radosna.
Jaka szkoda, że w Polsce herbat tej firmy nigdzie nie ma. A są w Rumunii, co za ironia dziejów!


(źródło: http://www.flickr.com/photos/helenaferry/2034187669/sizes/l/)


Masala Chai

W przerwie między czytaniem naukowej literatury zrobiłam sobie chai masala, korzenną herbatę zmieszaną z mlekiem. Nie wszyscy lubią mleko, więc nie każdemu podejdzie, a ja po prostu uwielbiam tę mieszankę. Z ciasteczkami smakuje wybornie. Dla odmiany za dobrze nam znaną bawarką nigdy nie przepadałam.

Przepis jest prosty, wariacji jest tyle, ile osób sporządzających chai. ;)

Mój dobór składników na 2 osoby:
1,5 szklanki wody
1,5 mleka
3 szaszetki herbaty (zwykle daje się Assam lub Darjeeling, jako że nie przepadam za nimi, to wrzucam moje ukochane Earl Grey)
2 łyżki cukru
7 goździków
szczypta: - cynamonu
               - kardamonu  
               - imbiru
               - pieprzu

Dodajemy wszystkie składniki do garnka, podgrzewamy aż do zagotowania (mieszając w trakcie). Przelewamy herbatkę do duuużych kubków przez sitko i voila!
Osobiście preferuję jednak najpierw zagotowanie wody, dodanie herbaty, cukru i przypraw, a potem dolanie mleka i ponowne zagotowanie. 

 Smacznego!
(zdjęcie własne)

Kiedyś muszę zdobyć i wypróbować prawdziwą indyjską chai, o taką:


*idzie udawać, że pisze pracę dyplomową*

Ayurveda by Rossmann

Rząd półek pełen herbat w Rossmannie od zawsze mnie kusił i zmuszał do opróżniania zawartości portfela. ;)
Ostatnio moją uwagę zwrócił napar firmy King's Crown - Ayurvedischer Tee - Magie des Orients. Po wahaniu zdecydowałam się na zakup, gdyż primo: cena 4,49 zł/ 25 torebek mrugała do mnie zachęcająco, secundo: rooibos z wanilią tej firmy był całkiem smaczny (dla żądnych wiedzy chodzi o Roibostee Waldbeer-Vanille), tertio: u przyjaciółki piłam oryginalny napar ajurwedyjski z Nepalu i ogromnie mi smakował.
Nie żałuję! Smak tego naparu idealnie trafił w moje orientalne gusta. Tak, dobrze czytacie, n a p a r u, nazwanie tego ziołowego napoju herbatą wywołuje we mnie zgrozę. Nie ma tam ani grama liści tej cennej roślinki. ;) Za to można się doszukać nuty kardamonu, anyżu, cynamonu, imbiru, jeżyn, goździków i wanilii.
Ni to słodki, ni to korzenny smak... Nie czuć charakterystycznej goryczy ziół, napar pozostawia cudną słodycz w ustach. Pychota!
Co więcej, mimo iż wyprodukowany w Niemczech (lol), smakuje niemal tak samo jak ów napar z Nepalu! :)
Nie każdemu może przypaść do gustu, dla moich domowników pachnie piernikiem (hmpf, obraza dla indyjskiej medycyny!). :P

(pobrane ze strony: www.rossmann.de)

Powitalnie

Już dawno myślałam nad utworzeniem miejsca, gdzie mogłabym dzielić się z innymi swoją pasją herbaciano-książkową. ;) W odróżnieniu od innych blogów będzie to miejsce przeznaczone wyłącznie na ten złocisty napój i książki, gdzieniegdzie tylko trafi się szczypta życiowych smutków i radości.

 Jak już można zauważyć w samym tytule bloga, inspiracją bylo m.in. słynne przyjęcie u Szalonego Kapelusznika.

Welcome to my mad tea library! :) 


(zdjęcie pochodzi z: http://teacouncil.net)