wtorek, 29 grudnia 2015

Bai Hao w towarzystwie Lishan Gui Fei

Przedwczoraj na warsztacie znalazły się 2 herbaty, które łączy ten sam gatunek oraz fakt, iż liście obu nadgryzane są przez robaczki. :P

Znakomitego oolonga Bai Hao czyli Dongfang Meiren nikomu przedstawiać nie trzeba. Natomiast według informacji widniejących na stronie Czarki, Lishan Gui Fei to herbata z tej samej prywatnej plantacji na Tajwanie, co prezentowana wcześniej na moim blogu Lishan Tie Guan Yin. Jest stosunkowo młodziutka, po raz pierwszy zaczęto ją wytwarzać w 1999 r., kiedy to w wyniku trzęsienia ziemi do opuszczonych plantacji herbacianych zaczęły się dobierać rzeczone robaczki - Jacobiasca Formosana (owady z rzędu pluskwiaków, rodzina skoczkowatych; wyglądają trochę jak pasikonik).
Smak tej herbaty podobno ze względu na subtancję ochronną (filoaleksyny), jaką wydzielają liście broniąc się przed owadami i nadbudowując zniszczoną tkankę.

Bai Hao to Wschodnia Piękność, zaś Gui Fei to dama dworu najwyższej rangi. Ciekawa jestem, czy inspiracją dla tej nazwy oolonga była słynna konkubina cesarza Xuanzonga - Yang Yuhuan, znana szerzej jakoYang Guifei.

Bai Hao w gaiwanie:

 
Lishan Gui Fei w Cacuszku:

I parzenie:

II parzenie:
 
 
Bai Hao:
90-95 stopni C. I parzenie: 1 min.-1 min. 7 sek.;  II: 45 sek.-1 min.; III: 1 min. 20 sek.-1 min. 40 sek. 

Gui Fei:
95 stopni C. I parzenie: 30-50 sek.; II: 20-30 sek.; III: 40-50 sek.

Bai Hao tym razem mi bardzo smakowała, jak zwykle zresztą. I parzenie było esencjonalne, wyraziście miodowo-kwiatowe w smaku i kolorze. Szczególnie piękny aromat miodu unosił się z wilgotnych liści w gaiwanie. <3
II smakowało podobnie, natomiast w III miód i kwiaty nie były już wyczuwalne, natomiast przebijały prażone, kwaskowe i orzechowe nuty (i troszkę już trawiaste).

Potwierdziło się, że w Wigilię faktycznie moje kubki smakowe nie chciały współpracować z tą herbatą. ;)

Lishan Gui Fei natomiast mnie rozczarowała. Zgodnie z opisem na stronie herbaciarni, spodziewałam się po tej rzadkiej herbacie cynanomowego smaku i aromatu oraz wyazistości godnej Bai Hao. Nic z tych rzeczy. I parzenie było moim zdaniem niesmaczne - słabe i cokolwiek trawiaste, co też było widoczne w barwie naparu. Prażona nuta oolongowa była tylko lekko wyczuwalna. II i III było już nieco lepsze.
Nie wiem, czy to kwestia moich preferncji smakowych, czasu parzenia czy sortu herbaty.
Następnym razem spróbuję może wydłużyć czas parzenia tej herbaty do wartości użytych przy Bai Hao.

I parzenie, Gui Fei po lewej, Bai Hao po prawej:

 

II parzenie, jw.:

 

piątek, 18 grudnia 2015

Świąteczne porządki cz. 2

Piąteczek dziś (jak dobrze!), więc czas na relaks po ciężkim tygodniu i herbacianych porządków odsłonę drugą. :)

Tym razem 2 oolongi (cóż zrobić, że nimi spamuję, mój ulubiony gatunek). :P
O obu już wspominałam wcześniej na blogu, jednak tym razem poświęcę im bardziej obszerny wpis połączony z sesją fotograficzną.

Huang Jin Gui

Oto przed Wami oolong, tym razem dla odmiany, pochodzący z Chin, z Anxi (Fujian) o wyjątkowo niskim stopniu fermentacji - poniżej 20 %.
Moje parametry parzeniowe: I parzenie ok. 1,5 min., II - 1 min., III - 2 min., aż do IV.
Ponoć podczas degustacji Huang Jin Gui czuć lekko miodowy i kwiatowy posmak, który mnie skusił na kupno tego oolonga.
Przykro mi, parzyłam już tę herbatę nie raz, i nigdzie nie wyczułam tych słodkich nut. Wręcz przeciwnie, goryczkę i kwaskowość, typową dla herbat zielonych.
Ślicznie podziękuję, nie mój typ herbaciany.
Jak dobrze, że wykończyłam już tę próbkę, nie muszę się z nią już męczyć, ani ona ze mną. :P

Parzenie z zeszłej niedzieli (dzisiejsze wyszło podobnie wizualnie) + moje quasi-naukowe poletko na biurku: ;)




Dung Ting Hong Shui Lugu LGTTS
 
Wygrzebałam tę próbkę z czeluści mojego pokoju. :D (Swego czasu chciałam zostać archeologiem :P). Pisałam o niej w styczniu tego roku (tutaj).
Z 15 g zostało mi akurat 5 g - w sam raz na 1 parzenie.
To lekko oksydowany oolong (ok. 35 %) - mój pochodzi ze zbiorów jesiennych w 2013 r. na Tajwanie.
Obecnie dość cenny, gdyż na stronie sklepu jest niedostępny.

W styczniu mnie niezbyt powalił na kolana, natomiast teraz popatrzyłam na niego z pewnym uznaniem.
Po pierwsze, jak na jasny oolong, wykazuje lekko prażony smak, cechujący zwykle mocniejsze oloongi, a więc to, co kotki lubią najbardziej. ;) Herbata jest delikatna - przypiekana, ale równocześnie lekko kwiatowa i słodka w pierwszym parzeniu.
Tym razem, w przeciwieństwie do parzenia sprzed niemal roku, zaparzyłam go w ok. 90 stopniach C na 1,5 minuty. To był strzał w dziesiątkę, 50 sekund to za mało, dlatego może w styczniu herbata wydała mi się mdła i bezbarwna, o czym pisałam Łukaszowi G. na jego blogu. II parzenie trwało 1 minutę i 9 sekund - wyczuwalna była już mocniej goryczka. W kolejnych niestety też. Zrobiłam V parzeń.
Ogólnie jednak muszę przyznać, że to jeden ze smaczniejszych lżejszych oolongów ze względu na smak nieszczególnie dla nich typowy. ;)

Zresztą, w porównaniu do Huang Jin Gui, która mi wybitnie nie smakuje, to chyba niemal każda herbata będzie wypadała korzystniej. :P

Zdjątka:

 
 

niedziela, 13 grudnia 2015

Świąteczne herbaciane porządki cz. 1

Święta się zbliżają, czas pozbyć się herbat zalegających na półkach. ;)
Szczególnie próbek kupionych kilka lat temu i czekających na swoją kolej ...dość długo.

Dziś, w ramach czystki i przy okazji post-konferencyjnego relaksu, na pierwszy ogień poszły:
Złota latarnia, zielona herbata z lawendą morską oraz Che Nhai Jasmine.

 Złota latarnia

Moja próbka miała postać malutkiego sprasowanego gniazda, owinięta była w papierek ochronny. Przypominała wizualnie miniaturkę pu-erha.
 Złota latarnia, na szczęście, to czarna herbata. Zaparzyłam ją we wrzątku na ok. 3 minuty, spróbowałam i yyy... zapach i smak paskudny. Kwaskowaty i jakby winny?
Dzielnie wypiłam pierwsze parzenie (zastanawiając, czy się nie otruję) i zaparzyłam kolejne, dłuższe. To drugie było o wiele bardziej intensywne, za mocne, taka typowa, kolokwialnie pisząc, ..."siekiera". Gorzki smak piołunu, kwasu i wina był znacznie bardziej wyrazisty. :P

 Gniazdko:

1 parzenie:

2 parzenie:


Zielona z lawendą morską

Podobnie jak powyższa herbata, ta również była sprasowana, jednak dla odmiany w elegancką, trapezowatą kostkę.
Zapach próbki niezbyt zachęcający, ale do odważnych świat należy! :)
Smak... ohydny - tutaj znów przebijał ten kwaskowato-gorzki posmaczek prasowanej herbaty.
Pytanie, czy wszystkie "prasowanki" tak mają, czy też moje egzemplarze były już przestarzałe (pleśni żadnej ani innego mikrobiologicznego tałatajstwa na szczęście nie zaobserwowano). :P
Zdecydowanie nie będę za tą herbatą tęsknić.


1 parzenie:


 Che Nhai Jasmine

To zielona herbata o jaśminowym aromacie wywodząca się z Wietnamu.
Zaparzyłam ją w ok. 70-80 stopniach C na ok. 1,5 minuty. Co ciekawe, na torebce na odwrocie napisano, żeby ją parzyć przez 5 minut w 100 stopniach (!). Całkiem smaczna - wyraźnie przebijał smak jaśminu, ale zielona herbata również była wyczuwalna.

Saszetka:
 

Przelewanie naparu:

Uchwycona kropelka naparu (i przy okazji mój kciuk, nie było rady, skoro parzyłam w gaiwanie :P):

Na koniec - w ramach odtrutki - znakomicie sprawdził się znów Dongfang Meiren (Bai Hao). <3

sobota, 5 grudnia 2015

Mi Lan Xiang Dan Cong & Phoenix Dan Cong Huang Zhi Xiang

Tym razem dwa Dan Congi.

Tak, dobrze widzicie - to gaiwan, wreszcie mój własny. ;)
Pierwsze nalewanie - tragedia - ała, to parzy! i tyyyle porozlewałam (ówczesny brak cha pana mocno dał się we znaki, tyle sprzątania!), na szczęście w kolejnych parzeniach się już wycwaniłam. :P
Gaiwan jest nieduży (ok. 100 ml) i bardzo poręczny, zgrabny - w sam raz dostosowany do szerokości mojej ręki.

Jeśli chodzi o herbaciane wrażenia:

Zgodnie z zasadami, zaparzyłam Mi Lan Xiang Dan Cong w temperaturze ok. 95 stopni (I parzenie - 15 s., II - 17 s., III - 40 s.), zaś Phoenix Dan Cong Huang Zhi Xiang w 90 stopniach ( I - 25 s., II - 25 s., III - nie liczyłam, ale pewnie ok. 50 s.).

To oolongi o wysokim stopniu oksydacji (nie podano, ile procent, ale podejrzewam, że ok. 60-70%). Oba charakteryzują się prostymi, brunatnymi liśćmi, nie zwiniętymi, jak w przypadku innych oolongów, szczególnie tych słabiej oksydowanych.

Barwa ich naparu się nieco różni - Mi Lan ma jaśniejszy odcień, lekko różowawy i rdzawy, natomiast Phoenix ciemniejszy i bardziej pomarańczowy. 


Smakowo wypadają podobnie - przy obu wyczuwalna jest mocno goryczka, wytrawność i drzewność, na stronie Czarki pisano nawet o whisky, z czym nawet jestem skłonna się zgodzić (whisky serdecznie nie znoszę :P). Słodyczy, podobno również cechującej te oolongi, nie uświadczyłam. Natomiast trzeba przyznać, że w Phoenix podczas pierwszego parzenia wyczułam delikatną miodową nutę. Gdyby tylko wszystkie parzenia ją miały. ;)

Phoenix smakował mi bardziej niż Mi Lan, jest bardziej wyrazisty, mniej trawiasty i gdzieniegdzie czuć nutkę miodu, mimo iż, że to właśnie Mi Lan oznacza miodową orchideę. :P 
Przy czym, w przypadku Mi Lan zalecam I parzenie dłuższe niż powyżej - ok. 40 s. - wówczas herbata jest smaczniejsza i mocniejsza (i goryczka niestety mocniej wyczuwalna).  

Mi Lan Xiang Dan Cong:

 
 Phoenix Dan Cong Huang Zhi Xiang:



piątek, 4 grudnia 2015

Hojicha

2 tygodnie temu, po kilkuletniej przerwie, zaparzyłam hojichę.

Hojicha to bardzo nietypowa zielona herbata, gdyż, w przeciwieństwie do swoich krewniaczek, jest prażona na silnym ogniu. W wyniku tego procesu jej liście uzyskują brązową barwę, a smak drzewny i dymny odcień.
Hojicha może być wytwarzana z banchy, kukichy lub senchy.

Mój "gatunek" to kukicha - zawiera nie tylko listki, ale także łodyżki herbaciane.
Wizualnie i smakowo jej znacznie bliżej do herbat turkusowych i czarnych. Smak jest mocno wędzony, dymny, a przy tym orzechowy.
Swego czasu mi smakowała, natomiast teraz już nie bardzo. Możliwe, że ją przeparzyłam albo zmieniły mi się kubki smakowe. ;)
Napar ma ciekawy, bursztynowo-brunatny kolor, co widać na zdjęciu.