sobota, 21 listopada 2015

Tie Guan Yin vs. Lishan Tie Guan Yin

Opiłam się dziś strasznie, niemal tak, ze nie mogę już patrzeć na oolongi... :D
Zrobiłam po kilka parzeń 3 rodzajów herbat turkusowych, a że moi Domownicy nie gustują w tego typu cudactwach (wypili łącznie może ze 4 czarki), resztę wchłonęłam sama.
Co za dużo, to niezdrowo. :P

Tym razem prezentuję dwie próbki herbaty z tego samego kultywaru, jednakże zupełnie inne - pochodzą z różnych krajów, różnią się procesem przygotowania liści i mają inne walory smakowo-zapachowe. ;)

Tie Guan Yin - Żelazna Bogini Miłosierdzia to bardzo znany lekko oksydowany oolong wywodzący się z Anxi w prowincji Fujian w Chinach. Od dawna uwielbiam jego nazwę, zarówno w wersji polskiej, jak i chińskiej. <3 Tę próbkę kupiłam w małym, hermetycznym oryginalnym chińskim opakowaniu - dodaje walorów estetycznych. ;)
Smak tej herbaty jest delikatny, ale wyraźnie kwiatowy - przypomina mi jaśmin. Pychota!

Z kolei Lishan Tie Guan Yin jest produkowany na prywatnej plantacji Lishan Diao Qiao Tou w Lishan na Tajwanie. Podlega dwutygodniowemu procesowi prażenia. Zalicza się do mocno oksydowanych oolongów. Moja próbka pochodzi z tegorocznych majowych zbiorów. To rzadka herbata, co niestety odbija się w cenie.
Smak jest mocny i bardzo drzewny. Interesujący i przypadł mi do gustu - jednak to według mnie herbata na wyjątkowe okazje, zbyt "ciężka" na co dzień.  Zdecydowanie raczej nie dla amatorów lekkich oolongów. ;) Z opisu wynika, że wyczuwalny jest także miodowy i słodki aromat. Przyznam, że akurat tego nie poczułam, bardziej "ostrość" prażonego smaku.
Herbata jest bardzo wydajna, podobno może mieć kilkanaście parzeń, zrobiłam jednak 8, więcej nie byłabym w stanie wypić. :P Zwykle moim zdaniem w herbatach 2 pierwsze parzenia są dobre, reszta już trawiasta, a tutaj faktycznie wyraźny drzewny smak utrzymywał się w dalszych parzeniach.

Próbka Tie Guan Yin w zgrabnej torebeczce:


 Tie Guan Yin i zestaw z Cieszyna (cieszę się ogromnie, że naprawiona przeze mnie czarka nie przecieka i jak najbardziej nadaje się do użytku :D):


Lishan Tie Guan Yin i Cacuszko:

 
Po lewej Lishan Tie Guan Yin, po prawej tradycyjny Tie Guan Yin:



środa, 18 listopada 2015

Gyokuro

Po kilku latach przerwy zaparzyłam wczoraj Gyokuro.
Muszę ją wreszcie zużyć, już zbyt długo mi zalega na półce. ;)

Jak większość z Was wie, Gyokuro czyli Drogocenna Rosa, to jedna z cenniejszych (o ile nie najcenniejsza) japońskich zielonych herbat, bardzo poważanych przez koneserów.
Parzy się ją w ok. 60 stopniach Celsjusza i zwykle stosuje się zwiększoną proporcję liści wobec wody niż w przypadku innych herbat.
Istotnym elementem wyróżniającym Gyokuro jest umami - piąty smak.

O ile dobrze pamiętam, 1 raz zaparzyłam Gyokuro z większą zawartością suszu, zgodnie z wytycznymi, wczoraj natomiast zastosowałam proporcję 1 łyżeczka herbaty na 200 ml.

Już kolor, w porównaniu do parzeń wykonanych dawno temu, był inny - nie jaskrawozielony (typowy dla tej herbaty), lecz jasnozielony, co widać na zdjęciu.

Z pewną dozą nieufności zaczerpnęłam pierwszy łyk... o ile z początku smak był nawet znośny, to potem na końcu języka pojawiła się owa koszmarna w moim odczuciu nuta. Określam ją jako szpinakowo-rybną i jeszcze pełną goryczki. To jest, jak przypuszczam, umami, ów piąty smak. :P  Widocznie moje zwyczajne podniebienie nie dorosło do tej herbaty. :P

piątek, 13 listopada 2015

Trójeczka oolongów - analiza porównawcza

Korzystając z dnia wolnego w środę (chcę moar!) zdecydowałam się na parzenie porównawcze oolongów, które mam w domu w herbacianej szufladce (już pęka w szwach! :P).

Od lewej do prawej: China Wuyi Oolong, Thailand Jing Shuan Oolong i Oriental Taiwan Beauty.
1 parzenie:

 
 
2 parzenie:

 
Najbardziej mi smakowały Wuyi i Oriental Beauty. Jing Shuan najmniej.

China Wuyi Oolong to ciemny oolong o wysokim stopniu fermentacji. Nazwa tej herbaty, nadana przez Five O'Clock, jest wyjątkowo nieprecyzyjna, gdyż w paśmie gór Wu Yi w prowincji Fuijan  produkuje się co najmniej kilka oolongów tzw. skalnych (a zarazem jednych z droższych).  :P Między innymi Da Hong Pao i Rou Gui.  Skalne oolongi cechują się wysoką oksydacją – ok. 60-70 %, co czuć w smaku. ;)
Niestety nie wiem w tym wypadku, o którą odmianę skalnej herbaty turkusowej chodzi. Trzeba jednak zwrócić uwagę, że powyższy oolong nie ma rozwiniętych listków (jak skalne oolongi), lecz został uformowany w  typowe dla innych herbat niebieskich „kuleczki”.
Ta herbata charakteryzuje się wyraźnie drzewnym posmakiem, dokładnie takim, jak lubię. W 1 parzeniu napar kolorystycznie jest podobny do Jing Shuan, jednak bardziej w odcieniu pomarańczy, natomiast w 2 parzeniu bliżej mu do Oriental Beauty.

Podobny galimatias nazewniczy występuje w przypadku Thailand Jing Shuan Oolong. Pod ową nazwą ten oolong widnieje na witrynie Five O’Clock oraz na stronach anglojęzycznych sklepów herbacianych. Natomiast na innych polskich portalach (i nie tylko) spotkać można turkusową herbatę, która zwie się Jin Xuan i pochodzi z Tajwanu. Znając zawiłe meandry chińskiej fonetyki i jej transkrypcji podejrzewam, że to ta sama herbata. Wówczas „moja” zaliczałaby się do tzw. mlecznych oolongów o niskim stopniu oksydacji – 20-30 %.
Problem w tym, że mleczny oolong (Milk Oolong) smakuje inaczej, faktycznie mlecznie. Natomiast tutaj dominuje nuta goryczki (brrr) i lekko kwiatowy posmak. Zaparzona Jing Shuan ma jasną, żółtą, słomkową barwę, która w 2 parzeniu staje się głębsza o odcień.

Dla porównania wygląd liści:


Po prawej JIng Shuan, po lewej Milk Oolong.
Różnice są subtelne - Milk Oolong ma nieco bardziej brunatne i bardziej rozwinięte liście.

Na szczęście ostatnia herbata nie sprawia problemów identyfikacyjnych. Opisana etykietką Oriental Taiwan Beauty to tzw. Dongfang Meiren albo Bai Hao – Wschodnia Piękność z Tajwanu. Rzeczywiście piękność, smakuje wyraziście, bardzo kwiatowo, a przy tym słodkawo. Mniam!
Jej stopień fermetacji (oksydacji) wynosi 70 %. Kolor naparu jest przejrzysty, jasnobrązowo-pomarańczowy z domieszką czerwieni, taki…herbaciany. :D

Jak już zapewne zgadliście – słowo klucz, odpowiedzialne za mój odbiór herbaty, to stopień oksydacji. ;)
I na koniec, jedna uwaga -  wyjątkowo 2 parzenie było bardziej intensywne smakowo niż 1, co też widać po barwie naparów. Nawet w Jing Shuan spoza goryczki wyłoniły się jaśminowe nuty. Trudno mi powiedzieć, dlaczego - zwykle obserwowałam tendencję odwrotną. ;) Być może dlatego, że 2 parzenie trwało dłużej niż 1 albo może ze względu na "obudzone" listki? Natomiast 3 parzenie, zgodnie z tradycją, było najgorsze smakowo, "wypłukane" i mało wyraziste.